Zaangażowanie pracowników już od kilku lat urosło do największego wyzwania dla firm, HRów, a przede wszystkim dla menadżerów. I nie trzeba już chyba nikomu tłumaczyć dlaczego. Po prostu zaangażowany zespół to lepiej, szybciej i sprawniej realizuje cele, a zaangażowany pracownik chętniej zostanie z nami nawet w obliczu sporych problemów. Stąd też z chęcią przyjmowaliśmy inicjatywy firmowe mające nam to zaangażowanie zapewnić – uff i problem z głowy(?).
„Covidowa wiosna” wcale nie przesunęła tematu zaangażowania w niepamięć. Co więcej okazało się, że zweryfikowała nasze dotychczasowe działania w tym zakresie. Home office, dotychczas funkcjonujący w formie szczątkowej (no może oprócz IT), stał się codziennością. Pożegnaliśmy owocowe piątki, barometry uśmiechu na wejściu do pracy, rest roomy, a nawet wspólne stołówki czy automaty z kawą. Co więcej, pożegnaliśmy wspólne przestrzenie biurowe gdzie można było do siebie zagadać, wymienić spojrzenia, sprawdzić co robi nasz pracownik, jak sobie radzi, wrzucić szybką informację…
Przeszliśmy na komunikację telefoniczną, mailową oraz całą masę komunikatorów internetowych z wszystkimi ich zaletami i wadami. Przeszliśmy od naszych biurek i zespołów do: stołu w kuchni / pokoju / sypialni, laptopa na kolanach, męczącej ciszy samotności lub odgłosów domownika pracującego nad czymś innym, dzieci domagających się opieki / pomocy w lekcjach, zwierząt, obowiązków domowych.* (*niepotrzebne skreślić)
Zarówno jako przełożeni, jak i pracownicy stanęliśmy w obliczu zmiany, poważnej zmiany w naszej codzienności. I wtedy właśnie okazało się kto zbudował prawdziwe zaangażowanie w zespole, a kto żył przekonaniem, że firma, HR czy krasnoludki zrobią to za niego. Zespoły o wyższym poziomie zaangażowania łatwiej weszły w tę zmianę, zaakceptowały jej konieczność, wspierały się wewnętrznie i utrzymywały kontakt. Przełożeni tych zespołów mieli mniejsze trudności z dostosowaniem pracy do nowych warunków, delegowaniem czy egzekwowaniem zadań. Mniejsza była potrzeba kontroli wyrażana poprzez monitoring aktywności w systemach komputerowych, zbyt częste telefony i spotkania online. A to z kolei miało wpływ na utrzymanie poziomu zaangażowania. Mam nadzieję, że wasze zespoły były właśnie w tej grupie…
Można było jednak zaobserwować zespoły, w których przejście na pracę zdalną było o wiele trudniejsze. Relacje z przełożonym i kultura komunikacji nie podnosiły poczucia bezpieczeństwa. Przełożony nie wiedział czego i jak może wymagać. Wyniki pracy dalekie były od wyobrażeń szefa. Zespół niechętnie włączał się w dyskusje online, tym bardziej, że między częstymi spotkaniami grupowymi trzeba było być zawsze w gotowości aby szybko odebrać telefon, wideorozmowę lub maila od szefa. Poziom irytacji zarówno zespołu, jak i szefa spowodował, że wszyscy tylko czekali na powrót do „normalności” czy chociażby sezon urlopowy (najlepiej urlop szefa). Efekty pracy tych zespołów były niezadowalające lub okupione dużym wysiłkiem i zniechęceniem do pracy. Jak długo można tak pracować?