Z czasem zarządca
Jeśli biznes się rozwija i przedsiębiorca musi zatrudnić ludzi do obsługi pozyskiwanych klientów, wówczas jego rola się zmienia. W efekcie staje się bliższy menedżera, który „jedynie” zarządza miejscem sprzedaży czy realizacji usług. Taki szef najczęściej już nie obsługuje klientów i na co dzień zajmuję się zarządzaniem. Są oczywiście placówki, w których szef musi dzielić czas na klientów i pracowników. Ci szefowie mają więcej obowiązków, ale, co istotnie, nie tracą kontaktu z klientami. Jak się okazuje ma to ogromne znaczenie dla jakości obsługi jaką może uzyskać taka placówka.
Załóżmy, że biznes na tyle się rozwinął, że szef zajmuje się jedynie zarządzaniem. Z natury jest więc daleko od klientów, a z czasem także od … zatrudnionych pracowników. Kontakt z klientem i pracownikiem zastępują tabelki i tak zwana „papierkowa robota”. Od obsługi i sprzedaży są pracownicy… W efekcie taki szef nie ma szans znać osobiście wielu klientów. Wiedzę na ich temat częściej czerpie już jedynie z raportów, badan marketingowych, CRM’a, czasem z relacji pracowników.. Zakres danych, do których ma dostęp, jest wielokrotnie bardziej rozległy i szczegółowy niż tych posiadanych przez przedsiębiorcę, który kontaktował się z klientem. Jednak wiedza ta jest odmienna jakościowo. W przypadku menedżera zarządcy wiedza ta ma raczej charakter statystyczny. a nie epizodyczny. Taki menedżer może dużo powiedzieć na temat przeciętnego klienta: o cechach i zachowaniach poszczególnych segmentów klientów, zwyczajach zakupowych, ale często niewiele albo i nic nie może powiedzieć na temat konkretnego klienta. Tego, który pojawia się tu i teraz w jego placówce.
Dostęp do danych mają pracownicy, ponieważ to oni znają swoich klientów. Ale czy dzielą się nią z szefem, gdy ten nie ma dla nich czasu? Raczej nie, nawet jeśli kiedyś próbowali, będąc jeszcze w okresie nadziei i autentycznego zaangażowania w sprawy klienta, z biegiem czasu swoją energię poświęcają na realizację oczekiwań szefa minimalnym wysiłkiem. Prawo inercji działa nieubłaganie. Jeśli więc z czasem szef wręcz unika kontaktu z klientem lub też postawą swą i decyzjami manifestuje nie do końca zaangażowany stosunek do klienta, to kto ma się przejąć i autentycznie zaangażować w sprawę klienta? Nie tego statystycznego, ale konkretnego, żywego, który właśnie pojawił się w palcówce. To musi przełożyć się na odczucia klienta. Z jego perspektywy nie widać kogoś, komu by zależało na nim. Pracownikom? Oni robią tyle ile od nich się wymaga i rzadko więcej. Szefowi? Przecież go nie ma w miejscu sprzedaży. Jeśli wziąć pod uwagę różnicę w traktowaniu na etapie zdobywania klienta, kiedy trwał festiwal obietnic a tym, czego doświadcza będąc stałym klientem, rozczarowanie musi być ogromne. Czuje się nieszanowany. Jeśli więc będzie mieć alternatywę bardzo szybko skorzysta z oferty konkurencji.