Bohater książki dla dzieci: „To, co najbardziej lubię…w sobie samym” autorki Trace Moroney mówi: „Jestem sobą i bardzo się z tego cieszę. Co mi się we mnie podoba?… Podoba mi się, że jestem taki, jaki jestem. Dzięki temu czuję się pewnie i potrafię wybrać to, co dla mnie dobre. (No, prawie zawsze…). A jeśli mam jakiś problem i potrzebuję pomocy, po prostu kogoś o nią proszę!”
Jako dziecko dorastałam w trudnym środowisku. Emocje, jakie pamiętam z dzieciństwa, to głównie: złość, wstyd, niepokój, smutek, niepewność, brak poczucia bezpieczeństwa, bezradność i samotność w tym, co przeżywałam. To wszystko wpłynęło bardzo negatywnie na moją samoakceptację. Czułam się gorsza, mniej wartościowa od innych… zagubiona.
Praca nad samoakceptacją zajęła mi długie lata… i jest to proces, który nadal trwa. Choć jestem dorosła, to dziecko, którym kiedyś byłam, mam nadal w sobie z jego przeżyciami, uczuciami i pragnieniami…
Teraz jednak ma ono wsparcie we mnie, gdyż stałam się dla niego takim dorosłym, jakiego zawsze potrzebowało…ciepłym, cierpliwym i akceptującym.
Gdybym miała opisać jedną rzecz, choć to nie jest przecież takie proste, która przyczyniła się do wzrostu mojej samoakceptacji to jest to przejście od myślenia: „albo – albo” do „zarówno – jak też”. Zamiast przyklejania sobie etykietek np. jestem leniwa (bo przecież albo jest się leniwym, albo pracowitym)… wybrałam podejście: „Czasami jestem leniwa, a czasami pracowita”. Czy to nie brzmi bardziej prawdzie niż stwierdzenie „Jestem leniwa”? „Czasami reaguję adekwatnie, a czasami nie”, „Czasami mam pełno pomysłów, a czasami mam pustkę w głowie”.